Macie czas ? :-) Dzisiejszy wpis będzie niestandardowy. Obiecałem tu
kiedyś, że zrelacjonuje każdą aukcję numizmatyczną, w jakiej wystartuje, mając wówczas
na myśli tylko te „porządne” i największe wydarzenia odbywające się w naturze
i/lub w internecie. Jednak imprez stale przybywa, więc i moich relacji też jest
coraz więcej, stąd coś z tym będę musiał zrobić. Szczególnie, że końcówka roku
jest przebogata w aukcyjne wydarzenia a pisanie o samych imprezach handlowych
jest dla mnie na dłuższą metę nużące, żeby nie powiedzieć - nudne. Wychodzę z
założenia, że blog ma mi przynosić przyjemność. A jak mi się „słabo” pisze, to
zapewne równie „trudno się czyta” te moje relacje. Stąd żeby wpis miał
odpowiedni pokład emocji, dziś połączę w tekście dwa zbieżne tematy. Pierwszym
będą moje przemyślenia i obserwacje na temat rynku handlu monetami, a drugie
miejsce zajmie opis tytułowej aukcji warszawskiego antykwariatu . Bo to, co nas
podnieca, to się nazywa kasa, a kiedy w kasie forsa, to sukces pierwsza klasa.
Tak śpiewała kiedyś Maryla Rodowicz i trzeba przyznać, że jest w tym sporo
prawdy. Zatem dzisiejszy wpis może być fragmentami nieco kontrowersyjny. Jest
oczywiście przewidziany pewien łącznik spajający oba tematy, ale to już okaże
się w tekście i nie będę tej idei zdradzać już we wstępie. Zatem dziś dwa
tematy, w stylu „wash and go” dobrze znanym starszej części czytelników i…
autorowi J.
Zanim jeszcze przeleje na „papier” swoje
aktualne poglądy o handlu, to winien jestem nieco tła, które mam nadzieje sporo
wyjaśni, dlaczego aż tak bardzo się tym tematem interesuje. Sam się nieco
dziwię, bo faktem jest, że osobiście bardzo nie lubię sprzedawać numizmatów. Do
tego stopnia, że muszę to publicznie przyznać, iż od prawie 10 lat nie
sprzedałem ani jednej sztuki. Co prawda to się teraz zmieni, gdyż kilka
niepotrzebnych monet oddałem właśnie na jedną z zaprzyjaźnionych aukcji, jednak
faktem jest, że nie jest to dla mnie standardowe zachowanie. Dlaczego nie
sprzedaję? Ano, dlatego, że nie lubię bez wyraźnej potrzeby rozstawać się z
monetami, jakie już posiadam. Udaje mi się to dosyć łatwo, między innymi,
dlatego, że staram się nie kupować monet przypadkowych. Wolę gromadzić je „z
głową” nie podążając zbytnio w ilość a bardziej troszcząc się ich jakością. To
sprawia, że raczej nie miewam monet, których zakupu jakoś mocno żałuję i chce
się ich zaraz szybko pozbyć. Jednak nie ma ideałów, czasem każdemu zdarza się
popełnić błąd, czy też wymienić monetę na egzemplarz w lepszym stanie, a co za
tym idzie pozyskać dubla. Dotąd te „gorsze” trzymałem gdzieś obok głównego
zbioru, jednak nie potrafiłem się z nimi rozstać, a może nie maiłem takiej
potrzeby. Dziś nieco zmieniłem postawę i skorzystałem okazji żeby wróciły do
obiegu i poszły dalej „do dobrych ludzi”, którym sprawią radość. Drugim
istotnym powodem, dlaczego nie sprzedaje monet jest zwyczajna wygoda i niechęć
do robienia sobie problemów. Bo właśnie z samymi problemami utożsamiam ten proces.
Nie widzę zysku ze sprzedaży, tylko kłopot z obsługą ewentualnych „trudnych kupujących”.
Ot mamy XXI wiek i ludzie są czasem naprawdę dziwni J. To
tłumaczy nieco moją pozycję, jaką zwykle staram się zajmować, czyli bezpiecznego
i obiektywnego obserwatora. Nie wyjaśnia jednak w ogóle, dlaczego mnie tak ten
handel interesuje. Wiec jeszcze kilka zdań o tym napiszę, jednak na początek
mała ilustracja tworzenia „kolekcji z głową” w krzywym zwierciadle humoru J
To oczywiście nie jest żadna prawda objawiona.
Światem rządzi pieniądz, a w naszej pasji paradoksalnie kasa ma przecież jeszcze
dodatkowe acz kluczowe znaczenie. Wszystko jest jednak OK dopóki nagle nie
okazuje się, że wokół ciebie jest więcej handlujących niż amatorów numizmatyki.
Budzisz się wtedy z letargu, gdy okazuje się, że monety, które zbierasz „bo
lubisz”, stają się najzwyklejszym w świecie towarem. Towarem modnym, który
obiecuje zyski, które przyciągają do twojego hobby masę osób przypadkowych i różnej
maści inwestorów, zafiksowanych na osiąganie zysków. Popularność rośnie, ceny
idą w górę, nakręca się handel. I tak to działa. Sama popularność jest w
gruncie rzeczy nawet dobra, bo z pewnością sporo nowych osób, które trafiło do
tego hobby przypadkowo, zakocha się w nim, podszkoli i zostanie. Jednak jest
też cena, jaką za ten dopływ „świeżej krwi” trzeba zapłacić. I to cena
wymierna, wyrażona w polskich złotych. I
już czasem nie wiesz, kim są konkurenci, z którymi walczysz o monetę na aukcji.
Dlaczego licytują i płacą zdecydowanie więcej niż „obiektywnie” warta jest dana
moneta? Dlaczego dają się nabierać na falsyfikaty, na piękne opisy aukcji, na
niewyraźne zdjęcia, na zawyżone stany zachowania? Dlaczego za monetę w
plastikowym opakowaniu zdolni są zapłacić znacznie więcej? Czy to przez wygodę
jej przyszłej odsprzedaży, czy tylko przez gwarancje oryginalności i stanu ze
strony uznanych fachowców? Wiele znaków zapytania, jak więc się tym nie zainteresować
i nie próbować tego jakoś rozgryźć? To nie są jednak tylko moje przemyślenie,
osób które zastanawiają się o „co tu chodzi„ jest zdecydowanie więcej.. Weźmy jaskrawy
przykład w postaci najnowszego katalogu monet SAP autorstwa duetu Parchimowicz/Brzeziński.
Kiedy zabierałem się za tą pozycję i przeglądałem pierwsze karty, wpadła mi w
oko sentencja jednego z autorów – artysty plastyka, miłośnika historii i
numizmatyki - Mariusza Brzezińskiego. Uważam, że ta wypowiedź jest ważna i
znamienna dla aktualnej sytuacji, a mogła zostać pominięta, bo w końcu, kto
czyta wstępy J.
Poniżej prezentuje ten fragment z książki.
Jeśli nawet autorzy spotkali się z tym zjawiskiem,
to zdecydowanie „coś jest na rzeczy” i coraz częściej chodzi tu tylko o
zyskowny handel. Idźmy z analiza problemu nieco dalej. Weźmy taki prosty przykład
z ostatnich dni. Aukcja internetowa WCN-u. Jedyna ciekawa moneta Poniatowskiego
w ofercie to dwuzłotówka z 1766 roku. Oferta nie nowa, dobrze ją pamiętam, bo
moneta jak bumerang, co kilka lat wraca na rynek i jest oferowana na kolejnych aukcjach.
Prześledźmy sobie tą konkretną sztukę ze zdjęcia poniżej.
Pierwszy internetowy ślad tej monety w handlu jest tak
stary jak niemal sam internet J. Pochodzi z aukcji WCN w1993 roku, była
oferowana, jako pozycja 4/271 i nie została sprzedana za cenę wywołania
wynoszącą 48 złotych. Potem długo długo nic i znów dwuzłotówka wyskakuje na WCN
w 2004 roku, jako pozycja 31/656. Wówczas „schodzi” za 616 złotych.
11 lat upłynęło między pierwszy notowaniem a kolejną próbą sprzedaży, można
więc zakładać, że była częścią kolekcji. Potem pojawia się znowu w 2013 roku i
jest sprzedana na aukcji WCN, jako pozycja 54/520 za kwotę 1680 złotych. Odstęp
pomiędzy aukcjami wynosił 9 lat, stąd zapewne posiadał ją w tym czasie jakiś
miłośnik monet. Wtedy właśnie zobaczyłem ją po raz pierwszy i nie przeczę, że
byłem gotów wydać na jej zakup kwotę około 1000 złotych. Jak na ten niezły stan
monety i średnio rzadki rocznik, cena wydawała mi się jak najbardziej adekwatna.
Nic, to obszedłem się smakiem, uzyskana kwota była dla mnie wówczas do
przyjęcia. Jednak już po 4 latach spotkałem ją znowu. Oczywiście stało się to pod
koniec sierpnia 2017 na kolejnej aukcji WCN, jako oferta numer 204070. To
miesiąc temu, więc byłem już bardziej świadomym zbieraczem i dość krytycznie
oceniłem jej wygląd. Szczególnie te jej charakterystyczne rysy na awersie. Jednak
i tak jest to lepszy stan od tej, którą sam posiadam, więc znów za te 1200
złotych byłem gotów ją kupić. Jakoś wycena tej sztuki przez te kilka lat się u
mnie nie zmieniła J. Nie złożyłem jednak nawet zlecenia, bo
moneta w sprzedaży uzyskała cenę 1750 złotych. Czyli kolejna podwyżka J,
rynek idzie dobrze, da się wciąż zarobić. W archiwum WCN mamy 37 pozycji
dotyczących dwuzłotówek z 1766, z tego aż 4 zajmuje jedna i ta sama moneta. Czyżby
nowa forma wprawiania historycznych monet w obieg??? Ale to nie koniec jej XXI
wiecznego „obiegu”. Idźmy dalej. Znany portal aukcyjny, tam dnia 17 września
2017 sprzedana zostaje dwuzłotówka 1766. Tytuł aukcji „Piękna Moneta” mówi
wiele. Jak się okazuje, oferta (6953840563), to znów nasza moneta, tym razem nabywcę
kosztowała 2335 złotych. Ja tylko obserwowałem licytację. Jeszcze w piątek
kosztowała „rozsądne” 1250 złotych. Jednak znalazło się 4 licytujących (4 konta
aukcyjne), którzy zdecydowali się o nią powalczyć w zakresie cen 2229-2335
złotych. Przy okazji okazało się, kto poprzednio kupił monetę z WCN i nie jest
to tajemnica, że była to firma handlująca numizmatami a nie kolekcjoner.
Oczywiście nie mam nic do firm handlujących, rozumiem ich misje i zasady
rządzące wolny rynkiem. W końcu kiedyś sam o to w pewien sposób walczyłem….Na
pytanie ilu posiadaczy tej dwuzłotówki od 1993 roku to kolekcjonerzy? Nie znam odpowiedzi.
Chociaż zaobserwowana sekwencja częstotliwości sprzedaży może być pomocna: 11
lat -> 9 lat -> 4 lata -> 3 tygodnie. Jak widać moneta znów jest „w
obiegu”, stąd pytanie pozostawiam otwarte. Do zobaczenia moneto, pewnie już
niebawem spotkamy się gdzieś na numizmatycznym rynku L.
Powyższy przykład może wyglądać trochę, jako takie
„gorzkie żale” niezadowolonego klienta, który nie kupił i teraz się mści J.
Nic bardziej mylnego, ja nie jestem pamiętliwy. Uważam, że jedną z głównych
zasad, jakie mogą nas uratować w starciu z handlarzami jest racjonalne myślenie
i nie uleganie pokusie licytowania ponad limit. Wiem, ze nieraz to trudne. W emocjach,
jakie w kolekcjonerach wzbudzają „ich” upragnione numizmaty można popełnić
różne błędy. I na te właśnie zachowania liczą handlarze, którzy raczej planowo
i „na zimno” kupują monety jak kolejne obiekty, które potem można będzie z
zyskiem odsprzedać jakiemuś rozentuzjazmowanemu pasjonatowi. Czasem handlarz
kupuje od handlarza. Czasem jeden handlarz wystawia przedmiot z jednego konta i
sam kupuje go od siebie z drugiego konta, żeby utrwalić w naszej świadomości (i
archiwach aukcyjnych) określony poziom ceny. Dla mnie osobiście szczególnie
jaskrawa jest ostatnio tendencja do zawyżania cen monet dobrze zachowanych, czyli mam na myśli stan zachowania około II. Monety z reguły nie powinny być zbyt
drogie, bo wartość metalu, z którego powstały, jest w dzisiejszych czasach
żaden. Zatem skoro nie materiał, to co właściwie wpływa na cenę. Zmiennych jest
wiele, ale dwie najistotniejsze są od wieków te same. Po pierwsze stan
zachowania a po drugie rzadkość. Zatem kolekcjoner był w stanie zapłacić więcej
za monetę pięknie zachowaną i to nawet, jeśli jest popularna. Jej unikalność
stanowi wówczas jej menniczy stan, który odcina się od „całej reszty”. Jeśli
moneta jest trudno dostępna, to wówczas jej cena dodatkowo rośnie. To znów są
proste zależności i nie ma w tym żadnej trudności. Te dwie zasady od wieków
stanowiły podstawę do wyceny numizmatów. Jednak to, co jest dla mnie
najciekawsze to proporcja cen pomiędzy stanem I, II i III. Uznajmy, że stan III
to moneta w pełni czytelna w stanie dostatecznym, czyli nadającym się do
zbioru. Taka moneta, nazwijmy ją „A” zwykle kosztowała w handlu X. Monety
zachowane o stopień lepiej, czyli dobrze „B”,które nie były w obiegu na tyle
długo by stracić swoje piękno, zwykle kosztowały wielokrotność ceny monety „A”.
Uznajmy, że cena „B” wynosi 3 razy więcej niż „A”. Natomiast języczkiem uwagi kolekcjonerów
są monety w stanach I, mennicze sztuki, przechowywane przez setki lat w dobrych
warunkach. Takie egzemplarze w numizmatyce królewskiej nie trafiają się
niezwykle rzadko. Z moich obserwacji wynika, że taka moneta kosztowała średnio
3 razy więcej od monety zachowanej dobrze, czyli od „B”., Zatem mamy „C” = 3
„B”. I tak to zwykle bywało, odchylając się raz w jedna a raz w druga stronę,
jednak pewien szkielet był do zaobserwowania, choćby po prostej analizie cen
aukcyjnych.
Podstawiając konkretne kwoty do przykładowej
dwuzłotówki z WCN z 1766 roku moglibyśmy otrzymać taką zależność. Moneta „A” w
stanie III - 400 złotych. Moneta „B” w stanie II, trzy razy więcej od „A”,
czyli byłoby to około 1200 złotych. A moneta „C” w stanie I, znów trzykrotność
ceny „B”, czyli około 3600 złotych. Dla mnie taki poziom cen, to pewien zaobserwowany
dawniej standard, dla średnio-popularnego rocznika, jakim jest dwuzłotówka SAP
z 1766 roku. Po co o tym piszę? Teraz zdradzę. Otóż zakładając, że wielu mniej
doświadczonych uczestników aukcji nie miało wcześniej styczności z zakupem
dzieł sztuki, czyli z numizmatyką, obserwuje pewne odstępstwa od dawnych reguł,
które działają na szkodę nowych kupujących. Gołym okiem widoczna jest ostatnio pewna przesada w cenach monet w dobrych stanach II i przesunięcie poziomu osiąganych kwot, gdzieś na środek
pomiędzy ceny stanów III i I. Dzieje się to moim zdaniem, dlatego, że dla
nowych uczestników, stan II jest stanem pośrednim, którego poziom ceny
odnoszony jest do zakupów innych dóbr niebędących antykami, jakimi są przecież monety
polski królewskiej. Powoduje to myślenie, że stan II to coś „po środku skali”,
więc jego racjonalna cena też może być średnią. W ten sposób monety dobrze
zachowane ogromnie zyskują na wartości, co nie jest uzasadnione żadnym
rozsądnym powodem oprócz zwiększonego popytu. Dla nowych konsumentów
numizmatyki, do przyjęcia jest zasada rodem ze sklepu spożywczego, gdzie zwykły
chleb kosztuje 2 złote, lepszy z pełnych ziaren kosztuje 4 a ten najlepszy wypiekany
na dawnym zakwasie kosztuje 6 złotych. Co jeden poziom jakości, to o te 2 złoty
droższy i lepszy. Odnoszenie jednak takiej skali do kupowania numizmatów, jest
moim zdaniem co najmniej nieuzasadnione. I na to właśnie chciałem dziś zwrócić
uwagę. Poniżej ilustracja graficzna mojego wywodu.
Porównajmy sobie teraz cenę monety w stanie II. Ja
oferuje 1200 złotych za dwuzłotówkę z 1766, a ona schodzi za grubo ponad 2000. Jest
różnica i to nie mała. Oczywiście moje wyliczenia opierają się na obserwacjach średnich
cen i nie mogą mieć zastosowania, jako wzór na cenę numizmatu. Chodziło mi
tylko o pokazanie pewnej zależności. Jak sprzedawać to „nowocześnie” jednak jak
kupować to zalecam skalę „tradycyjną” J.
Dosyć tej teorii. Nikogo już nie dziwi, że jako
kolekcjonerzy jesteśmy ciągle podpuszczani i chcąc czy nie chcąc bierzemy
udział w tym „przeciąganiu liny” w walce dobra ze złem J.
Jedyną skuteczną bronią jest doświadczenie i wiedza o tych praktykach. I tu właśnie dochodzimy do pewnego przełomu. Ostatnio,
bowiem nieoczekiwanie uzyskaliśmy silnego sprzymierzeńca. Jeśli ktoś interesujący
się numizmatyką jeszcze o tym nie wie, to w świecie antykwariuszy pojawił się
prawdziwy SUPERBOHATER. Charakterny gość jak nie przymierzając sam Jurko Bohun,
który na łamach Sienkiewiczowskiej trylogii w kasze sobie dmuchać nie dawał.
Niby czarny bohater, ale i tak zdobył sympatie widzów i czytelników. Kniaziowa
Kurcewiczowa mówiła doń w Rozłogach rozanielona tymi słowy: „Jurko… sokole,
zagraj…” – a on grał i śpiewał kozackie dumki, ale jak trzeba było to i
szabelką porobił i na palik wbił i… w ogóle był człowiekiem czynu. I tak
właśnie kolejny „Jurko” się nam trafił, tym razem to antykwariusz Pan Krzysztof.
Nasz bohater postanowił pomóc amatorom numizmatyki i antyków. Poznajcie Jurko –
naszego Sokoła J.
Od razu przepraszam za tę osobistą wycieczkę z
Bohunem, ale dla mnie dotąd na hasło „Jurko” odpowiedź znajdywałem właśnie w „Ogniem
i Mieczem”. Tym razem jednak to nie bohater powieści, ale człowiek z krwi i kości,
który od jakiegoś czasu zdecydował się nieco wyrównać szanse i pomagać amatorom
monet, wprowadzając ich w świat numizmatyki i handlu. Zaprawdę powiadam wam, ten
zacny młodzieniec, bardzo szczerze, bez owijania w bawełnę i „z głową” pokazuje
wiele istotnych elementów, o których warto wiedzieć interesując się antykami i
sztuką. Poniżej przykładowy filmik Krzysztofa Jurko o błędach poczatkujących
kolekcjonerów.
Polecam życzliwej uwadze ten kanał na Youtube. Dla
młodych miłośników monet będzie to cenne i kompetentne źródło informacji, jednak
i doświadczeni numizmatycy na pewno znajdą tam coś dla siebie. Krzysztof Jurko,
jako młody człowiek, który zawodowo zajmuje się obrotem antykami, w tym monetami,
jest cennym źródłem informacji. Ja osobiście mam pozytywne odczucia po
obejrzeniu pełnej serii jego filmików. Cechą charakterystyczną, na którą
zwracam uwagę jest to, że są to bardzo naturalne i merytoryczne produkcje,
wyglądające na nagrane z potrzeby i pasji. I mimo tego, że zawierają swoistą
autoprezentacje oraz stanowią pewnego rodzaju wystawę z ofertą handlową to taka
forma jest dla mnie całkowicie do przyjęcia. Przynajmniej nie znajduje tam tej
namolności i mydlenia oczu, jakich szczególnie nie lubię. Handel monetami nie
jest zbrodnią. Bardzo dobrze, że w naszym środowisku są pozytywne przykłady
osób, które starają się go łączyć z rozwijaniem wiedzy o numizmatach u swoich
klientów. To taka mała laurka dla autora na dobry początek. Jestem jednym z
kilkuset subskrybentów jego kanału. Mam nadzieję, że po tym wpisie na blogu,
przybędzie mu subskrybentów. Nie będę pisał już więcej, koniecznie trzeba to
zobaczyć by mieć własne zdanie. A teraz w końcu, zmierzajmy w stronę tytułowej
aukcji. Zapraszam na filmik z kanału Krzysztofa Jurko, w którym dzieli się
informacjami na ten temat.
I to właśnie nasz nowy Superbohater, jako osoba blisko
współpracująca z Antykwariatem Dawida Janasa, jest dziś łącznikiem pozwalającym
mi płynnie przejść do samej aukcji. Przyznam, że znam ten antykwariat tylko „z
widzenia”. Jakoś nie mam wielu doświadczeń z tego typu przybytkami. Z tego, co
pamiętam już dobrych kilka lat nie udało mi się niczego pozyskać podczas wizyt
w rozmaitych antykwariatach, jakie mam w zwyczaju odwiedzać – szczególnie robiąc
to przy okazji przebywania w nowych miejscach. Podsumowanie moich
dotychczasowych wizyt jest proste – albo brak interesujących mnie monet albo
ceny „absolutnie z sufitu”. Tym samym od jakiegoś czasu straciłem cierpliwość i
zainteresowanie ofertą tych przybytków, więc nic dziwnego, że jakoś nigdy nie
zdecydowałem się wdepnąć na Nowy Świat 5 – i to nawet przechadzając się gdzieś
tam obok. Czy to rozsądne? Raczej nie zbyt, bo zawsze warto wejść, zapoznać się
z ofertą, porozmawiać i poznać ludzi znających się na starej sztuce. Jednak jak
widać z mojego przykładu, łatwiej jest czasem napisać niż zrobić. Na koniec
tego wstępu do aukcji, chce jeszcze dodać, że ADJ nie jest dla mnie to firmą
zupełnie anonimową. Jak właśnie sprawdziłem, kupiłem już kiedyś od nich przynajmniej
jedną monetę na aukcji Allegro, zatem mogę się uważać za klienta. Ok mamy, więc
osobę Krzysztofa Jurko, który handluje monetami i wspiera Antykwariat Dawida
Janasa i na którego filmikach mogliśmy się wcześniej zapoznać z wybraną ofertą monet,
jakie będą sprzedawane na pierwszej aukcji.
I teraz o samej aukcji. Dla mnie zawsze jest miłe,
kiedy otwiera się jakieś nowe źródło oferujące monety, które zbieram.
Współpraca z One Bid i oferta internetowej aukcji była, więc dla mnie miłą
niespodzianką, której nie zamierzałem przegapić. Po obejrzeniu filmików,
zlustrowaniu reklam na stronach internetowych poprzedzających samą imprezę, nie
spotkałem się z ofertą interesujących mnie srebrnych monet SAP, stąd uznałem,
że z pewnością nie będą to jakieś spektakularne numizmaty. I się nie zawiodłem.
J
Co prawda oferta aukcyjna zawierała 489 pozycji, jednak w tej ofercie, było już
tylko 235 monet, co przypomniało mi, że to impreza antykwaryczna a nie stricte
numizmatyczna. Monet Stanisława Augusta Poniatowskiego było tylko 16, w tym
zaledwie 9 srebrnych koronnych, które mnie najbardziej interesują. Po krótkim
sprawdzeniu krótkiej oferty, zapisałem się do aukcję chcąc być świadkiem
debiutu a przy okazji sprawdzić jak będzie przebiegała sama licytacja. Teraz
kilka słów o oferowanych monetach. Dziewięć wystawionych obiektów składało się w przekrój tańszych i mniejszych nominałów SAP. Były tam na początku dwie
dwuzłotówki, cztery złotówki, dwa półzłotki i jedna 10-cio groszówka.
Generalnie wszystkie monety łączyło to, że były to numizmaty z popularnych
roczników i w obiegowych stanach zachowania. Już na wstępie,
dzięki własnemu doświadczeniu oraz pomocnym filmikom Krzysztofa Jurko, starałem
się zweryfikować stany zachowania, jakie zawierała ta oferta. Napisać, że byłem
„rozczarowany” to jakby nic nie napisać. Uważałem, że stany monet zostały mocno
podkręcone i to wrażenie bardzo osłabiło mój i tak przecież niewielki zapał do
zakupu którejś z wystawionych monet. Mam, co prawda każdą z nich (już pisałem,
że były popularne), jednak zawsze chętnie wymieniłbym którąś z posiadanych
przez mnie na jakąś inną, znajdującą się w lepszym stanie zachowania. I tu
jedynie jedna moneta, potencjalnie mogła spełnić to zadanie. Jako że monet było
mało, pokażę je teraz jedna po drugiej i krótko skomentuje. Poniżej pierwsza
trójka.
Pierwsza to dwuzłotówka z 1789 roku, której stan
został oceniony na II minus z dodatkową notatką „drobne wady blachy, ryski”.
Cena wywołania 600 złotych a cena szacunkowa za to cudo, została skalkulowana
aż na 1100 złotych!. Pierwsza moneta a już myślałem, że ktoś mnie wkręca i
jestem w „ukrytej kamerze”. Tylko rocznik i nominał się zgadały, reszta to
pobożne życzenia sprzedawcy. Wytarcia awersu i zniszczenia rewersu na bardzo
dobrych zdjęciach, które otrzymaliśmy od organizatora dyskwalifikowały tę
sztukę i w moich oczach spychały do stanu III minus (maksymalnie). Skreśliłem
ją w myślach i chciałem o niej szybko zapomnieć. Zatrwożyłem się tylko o to, co
będzie dalej… Kolejna jak widać na zdjęciu powyżej to dwuzłotówka z rocznika
1791 w ciekawej kolorowej patynie, która zdecydowanie wyróżniała ją z całej
oferty monet SAP. Stan II/II+ znów znacznie zawyżony. Można było o niej
powiedzieć wiele, ale to, że jest „około mennicza” to raczej mówić nie
wypadało. Cena wywołania znów wysoka, ustawiona na 700 złotych a cena
„sugerowana” 1250. Dla mnie był to egzemplarz, jakich aktualnie jest wiele na
rynku wystawionych w niesprzedawalnych cenach. Tylko ta rdzawa patyna dawała
jej w moich oczach jakąś szansę. Gdyby nie ten kolor to byłaby to kolejna
moneta do zapomnienia. No i w końcu trzecia moneta SAP w tym zbiorze. Rodzynek
organizatorów w postaci złotówki z 1766 roku w stanie ocenionym na menniczy,
czyli na stan pierwszy. Tym razem rozsądna cena wywoławcza 300 złotych miała z
pewnością zachęcić potencjalnych licytujących. Jak dla mnie OK a dodatkowo
spełniła swoje zadanie. Cena szacunkowa 1600 – 1800 złotych, nie wydaje się
jakoś szczególnie wysoka, pod warunkiem, że rzeczywiście mamy do czynienia z
menniczym stanem. I właśnie tylko czy ten stan można tak było nazwać? Na
dokładnych zdjęciach widziałem dokładnie to, co organizatorzy zamieścili w
notatce, czyli „bardzo dużo połysku menniczego, dobrze zachowany detal”. Czy
jednak te dwie zmienne świadczą o jej nieobiegowym stanie. Miałem ogromne
wątpliwości. Dodatkowo „słabo” wyglądało to uderzenie i wykruszenie na godzinie
drugiej. Być może moneta w naturze wygląda lepiej niż wyszła na zdjęciu. Ten
połysk uchwycony na fotografii pewnie był celowym zabiegiem, jednak moim
zdaniem efekt był odwrotny od zamierzonego. Ilość rys i skaz widoczna na tym
lustrze nie zrobiła na mnie pozytywnego wrażenia. Żeby się o tym przekonać
przebiłem tą złotówkę nawet raz, jak jeszcze jej cena była jeszcze w okolicach
1000 złotych, jednak na więcej nie pozwalał mi budżet oraz chłodna głowa. Filmiki
Krzysztofa Jurko też zadziałały, masz swój limit to go nie przekraczaj i tak
zrobiłem. Wszystkie 3 monety znalazły swoich kupców. Mam nadzieję, że to
miłośnicy monet a nie kolejni handlarze, którzy za tydzień będą oferować je do
sprzedaży w innym miejscu. Teraz kolejna dawka monet, na zdjęciu cała pozostała
szóstka.
Czwarta moneta SAP w ofercie była kolejna złotówka z
1766 roku, jednak już nie tak spektakularna jak poprzedniczka. Tu też było widać
zachowane mennicze lustro. Zresztą opis organizatorów był identyczny dla obu
numizmatów z 1766 roku. Stan oceniony na II, cena wywołania 700 i sugerowana na
poziomie 1250 złotych. Jak dla mnie wytarciom awersu bliżej było do stanu
trzeciego. O rewersie nie dyskutuje, gdyż nie lubię egzemplarzy z całkowicie
wytartymi lub justowanymi wyrazami w napisach otokowych. To zdecydowanie nie
była oferta dla mnie, ale nie przeczę, że miała swoje drobne zalety Ktoś ją
jednak przebił i kupił, mam nadzieje, że zakup był przemyślany. Kolejna
złotówka to dość „zmęczony” egzemplarz z 1791 roku. Ani stan ani rocznik nie skłaniał
mnie do zatrzymania się na niej dłużej. Napisze tylko, że moim zdaniem ocena
jej stanu na II to klasyczna pomyłka. Następna sztuka to moneta o tym samym
nominale z kolejnego roku. Rocznik 1792 to popularny rocznik, z którego jest na
rynku sporo egzemplarzy oczekujących na swojego kupca. Nie będę się powtarzał,
bo to co napisałem powyżej o zawyżonych stanach, to w moim odczuciu generalnie
charakteryzuje całą ofertę monet SAP na tej aukcji. Ktoś ją przebił i kupił za
450 złotych, to normalna cena. Idąc dalej przechodzimy do półzłotków z 1766 i
1767. Trudno sobie wyobrazić jakieś częściej spotykane roczniki. Ogólny stan
obu monet był OK i one również znalazły swoich nabywców. Szczególnie moneta z
1767 mogła się podobać i to nawet mimo swojej wyjątkowo ogromnej częstotliwości
występowania w sprzedaży. Ta sztuka pozostawiła po sobie całkiem pozytywne
wrażenie. Ostatnią srebrną monetą SAP oferowaną na pierwszej aukcji ADJ była
10-cio groszówka z 1793 roku. Była to sztuka bez większych wad, która mogła się
podobać. Daleko jej było wprawdzie do uznania za prawie nieobiegową, gdyż z
obiegu wyszła i liczne ślady dawały na to dowody. Jednak przy odrobinie dobrej
woli można stwierdzić, że ze wszystkich monet ostatniego króla elekcyjnego, jakie
zgromadzono na tej imprezie nie wyróżniała się „in minus”. Dobrze wystawiona za
200 złotych, została przebita i sprzedana. Cena standardowa jak na ten stan.
Ale to jeszcze nie koniec J
Wykorzystując znany fakt, że aukcja 1 ADJ była imprezą antykwaryczną poszukałem
śladów po królu Poniatowskim w innych kategoriach. Co ciekawe to, na co się
natknąłem, to nie były medale, odznaczenia, stare księgi, obrazy czy inna
grafika… W kategorii „biżuteria i pamiątki historyczne” skrywała się pieczęć
królewska, a właściwie sam odcisk tej pieczęci wystawiony przez organizatorów
do sprzedaży za niebagatelna kwotę 1000 złotych a wycenioną na jeszcze
ciekawiej bo w granicach 1500-2000. Zdjęcie tego fantu (artefaktu), poniżej.
Nie znam się na tym, ale opis wskazuje na to, że
może stać za tym jakaś ciekawa historia. Już tytuł „Odcisk sekretnej
obustronnej pieczęci Stanisława Augusta (po 1777 r.) „ zrobił na mnie wrażenie.
A opis pod zdjęciem jeszcze bardziej J. W końcu to,
cytuję „Współczesny odcisk (z 1999 r.) sekretnej obustronnej pieczęci
Stanisława Augusta (po 1777 r.) wykonanej, w co najmniej 170 karatowym rubinie
z Madagaskaru z herbem Rzeczpospolitej i osobistym znakiem przynależności do
loży masońskiej. Tłok pieczętny w zbiorach prywatnych. Odcisk wykonano w 5 egz.
w czerwonym laku, wszystkie w posiadaniu jednej osoby.” Szok J.
Gwiazda wygląda na żydowską sześcioramienną, jednak widywałem już podobne na
masońskich symbolach (w tym pieczęciach) z XIX wieku.. Wzór ręki z mieczem też
już gdzieś wpadł mi w oko na szlacheckich herbach, kiedy szukałem fałszywej
puncy na moim półtalarze z 1777 roku, ale jakoś nie łączyłem go z królem Stanisławem
Augustem Poniatowskim. Jest, co prawda herb I Rzeczpospolitej z „ciołkiem”, ale
brak tam symboli masońskich i jakoś trudno mi sobie wyobrazić „sekretną” pieczęć
z herbem właściciela. Gdzie tu sekret? I jeszcze do tego ten rubin z ostatnio
opisywanego przez mnie Madagaskaru J. Czyżby to był kamień
z pierścienia, jaki na małym palcu nosi król na obrazie Bacciarellego z 1793
roku? To obraz znany z masońskich symboli. Miedzy innymi klepsydra i korona
mają jakieś ukryte lub podwójne znaczenie. Wspaniała historia. Jeśli miałbym
powiedzieć, co o tym sądzę, to nasunął mi się jeden wyraz „kit”, mimo że to
przecież „wosk” J. Jednak oddaje honor organizatorom aukcji,
bo nie znam się na tym. Jako laik, uznałem to za odjechany sposób na dorobienie
sobie do emerytury. Masz tłok „sekretnej pieczęci”, która jest tak sekretna, że
nikt o nie wie. Robisz 5 odcisków na kwartał, które potem sprzedajesz na aukcjach
po tysiączku. Jest na leki? Jest J. Tak sobie o
tym pomyślałem i nie zdecydowałem się na zakup. Towar zszedł za cenę wywoławczą
i nie zalega. Jednak trudno odpowiedzieć, kto to kupił, klient czy właściciel?
Sprawa dla mnie nie jest jasna. Z uwagą będę obserwował dalsze losy tych
odcisków i uzyskiwane ceny. Może dowiem się czegoś więcej o tym masońskich rytuałach
i sam kiedyś się o taki „zabytek” pokuszę J.
Podsumowując, nic nie kupiłem jednak i tak była to całkiem udana inauguracja
aukcji internetowej nowego pośrednika. Problemy techniczne na wstępie były doprawdy
niewielkie. Z tych widocznych na pierwszy rzut oka, to chyba tylko zegar nie
zadziałał i przez pewien okres nie było widać upływającego czasu pomiędzy
przebiciami. Ale to drobnostka w porównaniu do tego jak „inni” starowali. Kilka
uwag do samych ofert i ich opisu, wyceny przedstawiłem już powyżej. Szczególnie
zawyżona ocena stanu może mieć wpływ na renomę przyszłych imprez, więc będę
wyglądał jej poprawy w kolejnych aukcjach. No i te ceny, zarówno wywołania jak
i szacunkowe, też niech nie będą bardziej przyjazne i rozsądne. Niech o cenie
zdecyduje rynek a nie „zaklinanie deszczu”. Zresztą jak zakładam, dobrą nauczką
dla organizatora było hurtowe „spadanie” niesprzedanych monet saskich Augusta
III. Przez dłuższy czas nikt nie zdecydował się na ich licytowanie i jedna aukcja
po drugiej kończyły się brakiem ofert. Tylko późniejsze pojedyncze strzały „z
biodra” zapewne miały uratować tą ofertę przed zupełnym fiaskiem. Człowiek uczy
się na błędach. Miejmy nadzieję, że błędów ze strony kolekcjonerów będzie
mniej, dzięki takim inicjatywom, jaki filmiki Krzysztofa Jurko. A skoro nasz dzisiejszy
Superbohater współpracuje, na co dzień z Antykwariatem Dawida Janasa, stąd
pewnie można zakładać, iż w kolejne aukcje ADJ mogą być jeszcze lepsze. Czego na
koniec tego wpisu, szczerze życzę wszystkim zainteresowanym tematem. Na dziś to
wszystko, artykuł miał być maksymalnie obiektywny i nie miałem intencji nikogo
urazić. Peace and love J.
W artykule wykorzystałem
materiały z serwisu One Bid obsługującego 1 Aukcję Antykwariatu Dawida Janasa, ze
stron internetowych antykwariatu LINK 1 LINK 2 , filmiki z kanału
Krzsztofa Jurko na Youtube LINK , zdjęcia z katalogu „Monety
Stanisława Augusta Poniatowskiego” autorstwa Janusza Parchimowicza i Mariusza
Brzezińskiego, archiwum Warszawskiego centrum Numizmatycznego oraz wyszukane za
pomocą google grafika.