sobota, 17 czerwca 2017

Aukcja nr 1 GNDM, czyli być jak RL 9

Wiem, że trochę to może wydawać się nudne i przewidywalne (szczególnie, że zapowiedziałem to na zakończeniu poprzedniego wpisu), ale i tak nie bacząc na konsekwencje zamierzam opisać dziś swoje wrażenia z pierwszej aukcji przeprowadzonej przez znany i (przeważnie) lubiany warszawski Gabinet Numizmatyczny Damiana Marciniaka. Jak sięgam pamięcią jest to już moje „któreś tam” z kolei uczestnictwo w inauguracyjnej imprezie aukcyjnej organizowanej przez rodzimą instytucje, stąd można uznać, że mam już pewne doświadczenie i potrafię porównać oraz ocenić, czy historyczna pierwsza aukcja była wielkim sukcesem, czy raczej wypadła tylko OK lub też niestety okazała się klapą. Oczywiście każdy, kto choćby trochę interesuje się polskim rynkiem numizmatycznym zapewne zdaje sobie z tego sprawę, że akurat ten podmiot cały czas udowadnia, że nie ma rzeczy niemożliwych. Od dłuższego czasu z zainteresowaniem i zadowoleniem obserwuję jak gabinet rozwija zasięg i zdobywa popularność wśród amatorów monet. Jaki jest klucz, tego nie bójmy się tego słowa „sukcesu”. Otóż moim zdaniem firma prowadzona jest w wyjątkowy jak na polskie realia sposób, co znajduje uznanie w oczach kolekcjonerów. Łączy w sobie pasję do numizmatyki, szacunek do wiedzy i historii z najnowocześniejszym na rynku podejściem marketingowym. W czasach gdzie nachalna reklama króluje, wylewając się na nas z każdej możliwej strony, ten jak się wydaje „szczery” i „otwarty” stosunek do klienta, jaki prezentuje GNDM jest raczej odosobniony, stąd nic dziwnego, że jawi się wyjątkowo atrakcyjnie i nie dziwię się, że zyskał sporą grupę sympatyków. To „romantyczne” podejście do biznesu połączone z wysokim poziomie wiedzy i fachowości wystarczyło, żeby w krótkim czasie stać się znaczącą instytucją na polskim rynku kolekcjonerskim. Firma przyzwyczaiła nas już do tego, że co rusz zaskakuje coraz to nowymi rozwiązaniami i jest prekursorem nowoczesnych rozwiązań w numizmatyce. I to nie tylko w celu samego handlu numizmatami, ale także wykorzystuje te środki do propagowania i upowszechniania naszej wspólnej pasji do monet. Tu wspomnę tylko świetny firmowy blog TU LINK , czytelnię artykułów numizmatycznych, archiwum aukcyjne oraz na dokładkę bardzo dynamiczną i interesującą stronę na facebooku. Miejsce, gdzie oprócz wpisów możemy znaleźć taką nowość jak chociażby krótkie, ciekawie skomentowane filmiki, na których możemy dokładnie poznać hity w sprzedawanej ofercie. Wszystko to jak dla mnie „wyczerpuje znamiona” zarażenia pasją numizmatyki i sprawia, że osobiście traktuje GNDM jak coś znacznie więcej niż tylko sklep z monetami do kolekcji. Wszystko to, o czym napisałem powyżej jak zakładam wynika pewnie z tego, że sam właściciel nie jest obojętny na piękno monet i potrafi otoczyć się osobami, które wyznają podobną pasję i postawę. Złośliwi, mogą sobie od razu dopowiedzieć, że w ten sposób firma nakręca koniunkturę na swoje usługi i wychowuje sobie kolejnych, wiernych klientów. Może coś w tym jest, ale ja nie widzę nic zdrożnego w fakcie, że pasja z czasem staje się pracą. Wręcz przeciwnie, doceniam sposób, w jaki działa ten gabinet a szczególnie to, że rozkładają równomierne siły i środki na powodzenie oryginalnego modelu biznesowego nie zaniedbując przy tym zadowolenia swoich klientów. Piszę to zdając sobie sprawę z tego, że moja opinia nie jest odosobniona i z tego co obserwuje, to podziela ją wielu aktywnych amatorów monet historycznych. Stąd ten wstęp do artykułu, przybrał nieoczekiwanie nieco formę „laurki” dla Pana Damiana i jego firmy, która jednak wydaje się być uzasadniona i na swoim miejscu.


Tak, bez wątpienia jest coś w GNDM, co budzi szacunek i sympatie, stąd można się było spodziewać, że i do aukcyjnego interesu podejdą z odpowiednią pasją, zaangażowaniem i pełną profeską. Szczególnie, że silną stroną opisywanego organizatora wydaje się również organizacja sprzedaży i wykorzystanie nowoczesnych narzędzi do prowadzenia biznesu, więc można się było spodziewać, że nadchodząca aukcja będzie niezwykłym wydarzeniem. Zatem jeśli jest tak idealnie i poprzednie działania GNDM udowadniają, że firma aktywnie stara się zwiększać skalę działania poprzez nowoczesny, świadomy marketing z poszanowaniem interesów pasjonatów, to przyznam, że moje oczekiwania dla pierwszej imprezy aukcyjnej były zawieszone wysoko. Może nie zaraz tam od razu „bardzo wygórowane”, bo pamiętam przecież pierwsze aukcje firmy Niemczyka, e-aukcje WCN czy choćby ostatnią dość dramatyczną próbę, jaką przeprowadził PTN, ale jednak (używając bliskiej mi terminologii) od utalentowanego zawodnika oczekuje się potwierdzenia swojego potencjału nie tylko na treningu, ale również podczas ważnego meczu. Czasu od ogłoszenia do startu imprezy nie było zbyt wiele, więc mimo tego, że cos tam od dłuższego czasu przebąkiwali o wejściu w ten biznes, to i tak pomyślałem sobie: oto Wasza chwila prawdy. Ciekawe czy są na tyle dobrze zorganizowani, że zdążą wykorzystać te wszystkie środki i przygotować imprezę, której potem nie będą się wstydzić po latach J. Z drugiej strony, kto ma zrobić udaną inauguracje, jak nie „goście”, którzy już nie raz pokazali, że znają się na rzeczy a do tego potrafią obsługiwać te wszystkie dziwne i nowoczesne narzędzia. Żeby pokazać jak do tego podchodziłem, poniższy obrazek na dobry początek J.

Zatem liczyłem na wyjątkową i udaną aukcję. Zarówno pod względami technicznymi jak czysto z kolekcjonerskiego punktu widzenia. Pod względem technicznym uspokoił mnie wybór sprawdzonej platformy aukcyjnej. Z doświadczenia wiem, że w tym internetowym świecie najczęściej jest tak, że drobny a niepozorny i często przez to nieprzetestowany wcześniej proces może z łatwością „wykrzaczyć” każdy nie wiem jak wielki projekt. I na nic zdadzą się długie miesiące przygotowań, poważne środki wydane na projekt czy profesjonalizm i zaangażowanie zespołu. Zatem uznałem, że One Bid to sprawdzone rozwiązanie, z którym miałem już wcześniej do czynienia i byłem z tego zadowolony. Pewnie w podobny sposób podszedł do tego problemu twórca aukcji. Dalej trzeba wspomnieć o skutecznej formie promocji imprezy, jaką z cała pewnością była aktywna strona GNDM na facebooku. Osobiście nie mam tam konta, jednak nie przeszkadza mi to zaglądać regularnie gdyż mam świadomość, że obecnie w tym miejscu często krzyżują się numizmatyczne drogi i warto wiedzieć, co się dzieje w najważniejszych instytucjach związanych z naszą pasją. I nie myślę tu tylko o firmach sprzedających monety, ale raczej o organizacjach skupiających znawców i pasjonatów, o muzeach eksponujących interesujące monety czy o odkrywcach badających historię a szczególnie interesujące mnie czasy XVIII wieku. Wracając do aukcji, organizator poszedł po całości. Nie ograniczył się do „suchych” informacji a poszedł od razu o kilka kroków dalej, zamieszczając katalog w PDF, prezentując filmiki z najciekawszymi monetami w wystawionej ofercie oraz nagrywając dokładną instrukcję obsługi nowej platformy aukcyjnej. O ile manual okazał się dla mnie pomocny, bo dowiedziałem się z niego o kilku ciekawych funkcjach, o których wcześniej nie miałem pojęcia, to filmiki z monetami odebrałem, jako drobną przesadę. No może nie z punktu widzenia sprzedającego, ale trochę zrzedła mi mina jak Pan Damian pokazywał i zachwalał na filmie akurat TE MONETY, na które miałem właśnie spory apetyt… Być może świadczy to o podobnym guście, jednak ja uważam, że nie trzeba było być wielkim znawcą żeby z dobrze sfotografowanej i opisanej grupy monet SAP wybrać te najciekawsze, które mogą być języczkiem uwagi. Dotąd wydawało mi się, że miałem lekką przewagę z tego tytułu, że trochę się na tych monetach znam – traktowałem to trochę, jako wartościowy bonus za prace u podstaw, jaką codziennie odrabiam rozwijając swoje wiadomości. Teraz poczułem się sprowadzony do jednego szeregu i tak jak inni, dostałem podstawowe informacje „na tacy”. Trochę to zbyt uniwersalne i łatwe jak dla mnie, ale widocznie takie czasy i jaki klient taka musi być oferta (taki żart, bez urazy) J


Ok, a teraz dosyć o organizacji - czas na moje prywatne odczucia związane z ofertą. Od razu przyznam się, że z kolekcjonerskiego punktu widzenia chciałem dobrze wykorzystać nadchodząca imprezę. Postanowiłem nieco „odczarować” swoją pozycję i postarać się skończyć z okresem, w którym brakowało mi skuteczności w licytacji. Chciałem jak Robert Lewandowski pokazać, że czasem zdarzają się trudne okresy w karierze jednak zawsze warto walczyć żeby potem ustrzelić swojego „hattricka”. Coś mi ten Robercik ostatnio chodzi po głowie. Pewnie to pokłosie jego świetnego występu z Rumunią, który zresztą skomentowałem na blogu specjalnym zdjęciem w zakładce bloga „INNE PASJE”, gdzie czasem wklejam różne aktualne zdjęcia z obszarów, które interesują mnie po za numizmatyką. Pewnie mało kto z czytelników zagląda do tej zakładki, więc poniżej zdjęcie o którym mowa.

Wzorem Roberta „RL 9”, postanowiłem nieco bardziej aktywnie/agresywnie powalczyć o nowe srebrne monety SAP do mojego zbiorku J. No tak, ale jaka była oferta monet Stanisława Augusta Poniatowskiego i czy w ogóle było, o co „kopać się z koniem” (tu niewybrednie piję do swoich konkurentów w licytacji J)? Może teraz zamiast tradycyjnie pisać o tym, wystarczyłoby pójść z duchem czasu i puścić czytelnikom filmik, jaki specjalnie na taką okazję nagrał Pan Damian. Trzeba przyznać, że dzięki niemu w kilka chwil, można się zapoznać z ofertą najważniejszych (najdroższych) monet SAP zgromadzonych na aukcji. Niech będzie, kto nie widział – zapraszam na filmową prezentację oferty.


Może i można by już temat oferty zakończyć, może tak by było łatwiej, ale dziś nie idziemy na skróty i zrobimy to również tradycyjnie „po Bożemu”. Przejdźmy teraz do etapu, w którym opiszę po krótce przygotowaną do sprzedaży ofertę srebrnych monet SAP z oczywistym akcentem na te numizmaty, które wydały mi się najciekawsze oraz na wąską grupę sreberek, na które najbardziej się napaliłem J. Zacznijmy od statystycznych podstaw. Na aukcji zgromadzono 410 pozycji, z czego numizmatów Stanisława Augusta Poniatowskiego było w sumie 28, co stanowi niecałe 7% oferty. Uznałem, że to całkiem sporo – przyjrzyjmy się im teraz bliżej. Oczywiście nie wszystkie spełniały warunek mojego zakresu, czyli srebrne monety koronne SAP.

Na wstępie sztandarem oferty okazały się dwa wyśmienite medale z okresu panowania Poniatowskiego. Na pierwszym z nich wystąpił sam Szczęsny Potocki. To równie wielka, co nieszczęśliwa i kontrowersyjna postać, o której nie raz pisałem na blogu. Przeważnie była to krytyka, lecz akurat ten medal sławi czyn niezwykły, który opisałem w artykule kiedy pisałem o planach powiększenia armii do 100 tysięcy żołnierzy. Druga sztuka, również słynna, jako element życiowej postawy Stanisława Augusta Poniatowskiego, jakim był szacunek do przeszłości ojczyzny oraz upamiętnienie i oddanie czci swoim królewskim poprzednikom. Postać Władysława Jagiełły, jakiej próżno poszukiwać na innych numizmatach. Prawdziwe cuda, a do tego duże kawałki srebra ozdobione w najlepszym XVIII wiecznym guście.  Osobiście uznaję, że medale to najwyższy stopień artystycznego kunsztu a co za tym idzie i największy poziom wtajemniczenia, wiedzy i … wolnej gotówki. Edward hrabia Raczyński, który był tak miły i czuły na piękno pracy medalierów, że zakochał się w tych metalowych arcydziełach i sporządził ich wybitny katalog. Katalog ten dostępny jest w internecie i samo przeglądanie oraz czytanie barwnych opisów sprawia mi ogromną radość … a co dopiero czułbym, jako posiadacz choćby jednego takiego skarbu. Tu proszę link do medalów wybitych za panowania ostatniego króla TU LINK  Niestety uznałem, że nie jestem jeszcze na tym etapie żeby rozważać zakup tak pięknych i kosztownych dzieł sztuki medalierskiej jak te dwie pozycje. Mam jednak do nich wielki szacunek i pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że może kiedyś… Zatem ofertę numizmatów SAP otwierały dwa piękne medale, które jednak nie mieściły się w aktualnym zakresie moich zainteresowań kolekcjonerskich, stąd z żalem je pominąłem. Dodam tylko, że w tym miejscu organizator dodał kolejna nowinkę techniczną i do dobrych zdjęć i opisu dołączył filmiki, na których można się „na żywo” zapoznać z tymi numizmatami. No to już naprawdę XXI, numizmatyczny wiek w Polsce. Idąc dalej, nie interesowały mnie również, jako potencjalne cele zakupowe wszystkie wystawione monety miedziane, takie jak piękny grosz, półgrosz oraz szelągi w tym menniczy okaz gdański wykonany ze srebra. Zatem podsumowując ten akapit, z grupy 28 oferowanych numizmatów z okresu SAP, jako potencjalne cele akcyjne pozostały mi 22 monety, czyli w sumie całkiem spora gromadka. Poniżej zdjęcie pierwszej grupy monet, „grubaski” J.


Monety ustawione zostały na aukcji od najbardziej wartościowego nominału do najmniejszego, więc zaczynamy od talarów. Było ich pięć sztuk, wszystkie bardzo podobnie zachowanie, których ocena stanu oscylowała w okolicach silnej 3. Trzeba dodać, że była to grupa najpopularniejszych grubych monet ostatniego króla, o czym najlepiej świadczą roczniki monet, których z reguły jest zwykle najwięcej w sprzedaży. Rozpoczynając od zawsze mile widzianego „zbrojarza” z 1766 roku na ostatnim roczniku talara 1795 kończąc. Pomiędzy nimi były trzy sztuki z roczników 1775, 1788 i 1794, czyli jak już wspomniałem te najczęściej spotykane. Paradoksalnie taka oferta powodowała całkiem korzystną sytuacje dla amatorów numizmatyki królewskiej, którzy nie mają w swoich zbiorach tych najokazalszych monet SAP a którzy chcieliby uzupełnić swoje zbiory. Zarówno roczniki jak i stany zachowania znalazły odpowiednie odzwierciedlenie w cenach wyjściowych, które jak na ten nominał były więcej niż przystępne. Z tego powodu spodziewałem się naprawdę sporego zainteresowania ta grupa monet. Tak się złożyło, że ja akurat posiadam wszystkie wymienione roczniki, stąd ograniczyłem się do zapisania zdjęć monet i to tylko tych spośród nich, o których nie pisałem jeszcze na blogu. 

Kolejnym zbiorem wystawionej oferty monet z okresu SAP były dwuzłotówki. Było ich w sumie aż 6 sztuk i na pierwszy rzut oka charakteryzowały się dość zróżnicowanym stanem zachowania. Od kiepskiego egzemplarza z pierwszego rocznika, w którym bito ten rodzaj monety za czasów Poniatowskiego, czyli 1766 aż do ładnej i błyszczącej ośmiogroszówki z rzadszego rocznika 1772. Dwuzłotówki stanowią sporą cześć spośród moich monet, a jak wiadomo zbieram monety „na warianty” stąd zawsze wnikliwie przyglądam się detalom z trzech stron monety (wliczam rant). Pierwsza, pod pozycją 151, to wyżej wspomniana dwuzłotówka z 1766 roku w 4 stanie zachowania nie miała tego, czego szukam w monetach, czyli nie była ani piękna ani unikalna, jako wariant stempla, stąd nie zajmowałem nią już sobie głowy. Kolejna moneta z rocznika 1768 zainteresowała mnie bardziej. Poprawny opis aukcjonera wskazywał na nieopisany w najnowszym katalogu wariant. Potwierdziło to tylko moją obserwacje i opinie o wielu wariantach monet SAP, których katalog (mimo swoich rozmiarów biblii) nie uwzględnia. Pochwale się, że również posiadam taka dwuzłotówkę i bardzo podobnie ją na swój użytek opisałem. Jednak ta konkretna sztuka zaintrygowała mnie czymś innym. Po pierwsze pochodziła z innego stempla niż „nieopisany wariant”, który posiadam a do tego wydawało mi się, że coś odmiennego znajduję analizując zawieszenie orderu pod wieńcem. Sprawdziłem to na powiększeniu dostępnym na stronie aukcyjnej (dzięki, działa bardzo dobrze) i nie będąc do końca pewnym czy mam do czynienia z nowym wariantem czy tez ze złudzeniem spowodowanym obiegiem – zaznaczyłem sobie ta dwójkę, jako pierwszy potencjalny cel aukcyjny. Pierwsze „koty za płoty” J. Dalej była ciekawa moneta z rzadszego rocznika 1770, która została znów fajnie opisana, jako nieco odmienna od tych notowanych w katalogu monet. Ja już kiedyś opisałem zakup podobnej dwuzłotówki na jednej z aukcji WCN, stąd jeden egzemplarz z tego rocznika już mam w swoim posiadaniu, lecz znając kilka wariantów monet zawsze chętnie pozyskam kolejną. Na początku porównałem oferowany wariant z moją monetą i wyszło mi, że pochodzą z odmiennych stempli. To cecha, która zdecydowała żeby dodać i ten egzemplarz do grona monet „obserwowanych”.  Nie byłem jednak pewien czy zalicytuję, gdyż stan zachowania egzemplarza był nieco poniżej tego, czego poszukuje. Idziemy dalej a poniżej prezentuje zdjęcie wszystkich sześciu monet tego nominału.

Następna dwuzłotówka pochodziła z tego samego rocznika. Jak na rzadkość monet z 1770, to uznałem, że spotkać dwie w jednej aukcji to fakt niespotykany zbyt często. Pierwsza myśl, jaką miałem brzmiała: „po kiego grzyba” wystawiają te dwie monety razem obok siebie. Moim zdaniem rozsądniejsze byłoby ich rozdzielenie, dajmy na to przeznaczenie jednej z nich na kolejną aukcję lub z racji jeszcze gorszego stanu (oceniony na 4) puszczenie jej gdzieś z boku, choćby na aledrogo. Jednak „nie mój cyrk, nie moje małpy” stąd nie zajmowałem się tym problemem więcej. Następna dwuzłotówka zainteresowała mnie już bardzo poważnie, rocznik 1772 to jeden z tych, których nadal mi brakuje w zbiorze, więc nie miałem innego wyjścia jak zapisać sobie jej numerek i bardzo poważnie podejść do wygrania jej podczas licytacji. Moneta oceniona dość wysoko, bo na drugi stan zachowania była do tej chwili moim zdecydowanym liderem. Ten rocznik mimo swojej rzadkości charakteryzuje się kilkoma wariantami stempla, stąd kontrolnie sprawdziłem sobie czy opis wskazujący na 24.g1 jest prawidłowy. Okazało się, że nie jest – jednak trzeba docenić po raz kolejny oko i dodatkowy komentarz osoby opisującej ofertę. Celnie wypatrzono, że tego wariantu nie zarejestrowano w najnowszym katalogu i mimo tego, że opisano w tej publikacji aż 6 wariantów tej rzadkiej monety, to najwidoczniej jest ich więcej. Ten z całą wątpliwością nie został jeszcze odkryty. Istna poezja dla zbieracza wariantów. Cena wywołania 2 tysiące złotych, cena szacunkowa do 3,5 tysiąca złotych – to wszystko zapowiadało walkę na grube portfele. Nie lubię tego rodzaju zakupów, ale czasem trzeba się bardziej postarać, więc byłem CAŁY NA TAK J. Na te chwile to był mój faworyt. Ostatnią monetą dwuzłotową była moja „stara znajoma”, czyli egzemplarz z 1777 roku. Inny wariant niż ten, który opisałem kiedyś na blogu, jako ukradziony. W jednym z ostatnich artykułów wyraziłem zdanie, że ten rocznik mnie jakoś specjalnie prześladuje, ponieważ zawsze jak chce pozyskać monetę z tego roku, to mam z nią jakieś wyjątkowe problemy. Nadarzyła się kolejna okazja żeby zmienić złą karmę i zdjąć klątwę 1777. Stan oceniono na 3/3+, może nie najwyżej, ale autorzy dodali optymistyczną notatkę, po której można było mieć nadzieje, że moneta w realu wygląda nieco lepiej niż na zdjęciach. Szczególnie patyna była jakaś dziwna i wyjątkowo nie dodawała jej urody. Ja patynę bardzo lubię, ale te kropki i wytarcia wyglądały jakby ktoś na niej wcześniej testował jakiś mało efektywny sposób czyszczenia. Uznałem, że zapiszę ją sobie i dodam do obserwowanych pozycji, jednak jeśli cena będzie szybowała w górę to zdecydowanie odpuszczę sobie przyjemność bliższego kontaktu z tym egzemplarzem. Tyle o grubszych monetach SAP a teraz przyjrzyjmy się groszakom.

Półzłotki to jak wiadomo moje ulubione monety, których z racji przystępnej ceny i sporej popularności występowania udało mi się dotychczas zgromadzić najwięcej. Pierwszą wystawiona do sprzedaży moneta z tej grupy był dwugrosz z popularnego rocznika 1766. Rocznik ten z racji nakładu i mnogości odmian i wariantów jest zawsze interesujący i warto sprawdzić, z jakim konkretnie mamy do czynienia. Oprócz wariantu dla mnie liczy się również stan zachowania, szczególnie w tak popularnym roczniku jak ten. Stan monety nie był wysokich lotów, co przeważyło i mimo tego, że nie mam wariantu 16.a4 to postanowiłem poczekać i „kiedyś” kupić jakiś nieco lepszy egzemplarz. Uznałem też, że nie musze od razu wykupywać wszystkich monet, jakich nie posiadam, szczególnie że przecież w tym zbieraniu się do nikąd nie spieszę oraz dla tego, że mnie na to po prostu najzwyczajniej w życiu nie stać J. Drugi półzłotek, to już nie przelewki – ładna moneta z rocznika 1772, z którego nie mam jeszcze ani jednej sztuki. Od razu się sobie spodobaliśmy i uznaliśmy, że będziemy razem. Jedyny problem z tą panną młodą miałem estymując sobie ile za nią przyjdzie mi zapłacić. Organizatorzy byli tak mili, że zasugerowali przedział cenowy w granicach 1500 – 3000 złotych. Uznałem, że to sporo i zobaczymy podczas aukcji jak się sprawy potoczą. Z tą nadzieją zapisałem sobie moniaka w bazie ofert do licytacji. Kolejnym półzłotkiem okazał się być mocno spracowany egzemplarz z 1775 roku. Mam takich kilka, również nie są zbyt piękne, (co za rocznik) stąd wystarczył mi jedne rzut oka by uznać, że warto sobie zapisać zdjęcie i pójść swoją drogą.

Teraz przyszła kolej na półzłotka z 1779 roku, który reklamowany był, jako jedna z ciekawszych monet SAP na aukcji. To zdecydowanie rzadszy rocznik, z którego monety tylko sporadycznie pojawiają się w sprzedaży. Są trudne do zdobycia i bardzo poszukiwane. Ja również jestem w bandzie tych nieszczęśników, którzy dotychczas nie zdobyli swojego egzemplarza z tego rocznika. Czy będę jednak wystarczająco zdeterminowany żeby zdobyć go właśnie teraz, na tej aukcji, tą piękną monetę, której stan zachowania grono wysokiej jakości specjalistów z GNDM oceniło na pełne 2? Oto jest pytanie. Ponieważ wszystko mi się w tej monecie podobało, nie pozostawało mi już nic więcej jak obrabować pociąg ze złotem i oczekiwać na rozpoczęcie licytacji J. To zdecydowanie była moneta dla mnie, mniam mniam mniam… Nie wypada również wspomnieć, że wyżej opisana dama nie przybyła sama. Była na tym balu również jej siostra bliźniaczka, która zapewne w młodym wieku zachorowała na szkorbut (co to jest, nie wiem? Ale brzmi paskudnie) i z którego nieboga się do dzisiaj jeszcze nie wyleczyła. Brzydsza siostra, coś jak przyzwoitka. Na poważnie, to znów uznałem za nierozważne, oferowanie na jednej aukcji drugiego egzemplarza z tak rzadkiego rocznika. Moneta oceniona na 4+, mogła być jedynie „nagrodą pocieszenia” dla amatora, który mimo staran nie kupił jej piękniejszej siostry. W sumie nie była taka zła, ale jednak uznałem, że to nie dla mnie - „albo rybki albo pipki” – tak sobie powiedziałem wybierając w myślach bank jaki przyjdzie mi obrabować żeby pozyskać półzłotka z 1779. Tak zamierzałem zrobić i basta. Ostatnim egzemplarzem z tego nominału był przyzwoitej, jakości egzemplarz z rocznika, którego dawno nie widziałem i to nawet na zdjęciu. Co prawda organizator w tym przypadku nieco popłynął reklamując monetę z rocznika, 1781 jako „nigdy nie notowany w archiwum WCN”. Obaj wiemy, że w najnowszym katalogu znajduje się zdjęcie tej monety i to pochodzące właśnie z WCN, więc trochę nietrafiona ocena, jednak trudno się nie zgodzić z tezą, że jest to prawdopodobnie najrzadziej występujący rocznik. Ja oczywiście go z moim pudełku z monetami nie posiadam, stąd uznałem, że może czas to zmienić. Stan nieco mnie wystraszył, zdjęcia pokazywały monetę o zdecydowanie bogatej historii, która z pewnością była w wielu rękach zanim trafiła na aukcje. Niska cena wywoławcza ustawiona na zaledwie 200 złotych skutecznie jednak zachęciła mnie, żeby spróbować powalczyć. Taki był plan.

 Ostatnie pięć monet z srebrnej oferty monet koronnych Stanisława Augusta Poniatowskiego, to w czterech przypadkach 10-cio groszówki oraz jeden srebrnik. Na początek większy nominał. Pierwsza a za razem najwyżej oceniona, jeśli chodzi o poziom zachowania pochodziła z pierwszego roku bicia tego nominału, czyli rocznika 1787. Wspomniałem o ocenie stanu, gdyż ze zdjęć raczej nie wynikało żeby przyznać jej aż tak wysoka notę. Jak dla mnie jej stan zdecydowanie pogarszało wytarcie wielu szczegółów zapewne spowodowane sporym obiegiem. Weźmy choćby napisy otokowe awersu, po wyrazie KROL pozostało jedynie mgliste wspomnienie. Było zdecydowanie więcej miejsc, które moim zdaniem wyglądały na wytarte stąd dla mnie to moneta, w co najwyżej trzecim stanie zachowania. Jak do tego dodamy wyraźne wady blachy, które na obu stronach nie powiększają urody tego egzemplarza, to uznałem, że moneta jest raczej nie warta zachodu. Ten rocznik nie jest w końcu taki rzadki, żeby nie celować nieco wyżej. Wiem to, bo miałem okazje już o nim pisać na blogu, proszę sobie poszukać tego wpisu - z boku, po prawej stronie bloga znajduje sie sekcja "OPISANE MONETY" i tam są odpowiednie linki. Według mojego artykułu mieliśmy tu do czynienia z WARIANTEM 6, który jest jednym z najbardziej popularnych z całe gamy, 7 wariantów jakie wtedy wyznaczyłem. Co ciekawe nie mam jeszcze tego wariantu w zbiorze, lecz i tak uznałem, że z uwagi na niezadowalający mnie stan zachowania, tej konkretnej monety nie będę licytował. Kolejne trzy monety tego nominału odpowiednio z roczników 1789, 1791 i 1792 również nie zyskały mojej sympatii. Osobiście uważam, że te raczej popularne monety warto starać się zebrać w jak najlepszych stanach. I nie mówię tego z doświadczenia, gdyż sam posiadam egzemplarze monet SAP w różnych stanach i nie z każdego jestem dumny J. Jednak trudno by mi się było z nimi rozstać i w chwili, gdy brakuje mi jeszcze wielu monet z wielu roczników zajmowanie się podmiankami na lepsze stany odkładam na później. W końcu trzeba będzie się czymś ciekawym zajmować za te 5-10 lat J. Podsumowując dziesięciogroszówki, mam po kilka wariantów monet z tych roczników i zdecydowałem się nie licytować tych, które były w ofercie aukcji. Ostatnia srebrna monetą Poniatowskiego z mennicy warszawskiej był srebrnik z 1766 roku. Stan daleki od ideału, wariant daleki od unikalnego, ot monetka, którą można podsumować jednym słowem - „populares”. 

Dobrnąłem jakoś do końca opisu srebrnej oferty. Trzeba przyznać, że miałem o czym myśleć i kilka monet nieźle zawróciło mi w głowie. Spośród grupy 8 monet zaznaczonych przez mnie, jako te najciekawsze zdecydowałem się szczególnie postawić na 4 egzemplarze.  Moimi faworytami były w kolejności, cudna dwuzłotówka z 1772 oraz trzy piękne i rzadkie półzłotki z roczników 1772, 1779 i 1781. Pozostałe 4 obserwowane monety, były opcją interesująca tylko wówczas, kiedy licytacje będą odbywały się na niskich kwotach, czyli jeśli uda się „po taniości” to przyjmę je pod swój dach, ale nic na siłę. Wszystko wydawało się być gotowe, rozpoczął się, więc jeden z najtrudniejszych etapów aukcji, jakim z pewnością jest dla każdego pasjonata…nudny okres oczekiwania na rozpoczęcie licytacji J.

Zanim doszło do licytacji na początek powiem, że prawie bym ją przegapił. Jak to możliwe, skoro sam pisałem, że z każdej strony atakowały mnie informacje o tym wydarzeniu? Otóż może właśnie wynikało to z nadmiaru reklam i zainteresowania. W całym tym szumie jakoś tak się mi w głowie poukładało, że byłem pewien tego, iż aukcja odbywa się w sobotę. Byłem pewien, że data 11 czerwca to właśnie sobota, stąd kiedy w piątek wieczorem przypadkowo zorientowałem się w swojej pomyłce zmuszony byłem awaryjnie przearanżować swoje plany na weekend. Akurat oznaczało to dla mnie wyłącznie pozytywne nowiny, bo zyskałem „gratis” sobotnie popołudnie i mogłem przeznaczyć je na spacer z rodzinką, z którego już w myślach wcześniej się wypisałem (z żalem). W końcu to rodzina jest najważniejsza i warto o tym pamiętać, spędzając długie godziny na pogłębianiu wiedzy, zbieraniu materiałów i pisaniu bloga J. Ok, zatem mamy leniwe niedzielne popołudnie, podczas którego aukcja GNDM była moim jedynym zaplanowanym obowiązkiem. To jest życie J. Poniżej prezentuje zdjęcie „live” z mojego udziału w tym weekendowym wydarzeniu.
Tak to prawda, przyznaje się do tego, że licytowałem z laptopa na skąpanym słońcem balkono-tarasie, ubrany w nie wiele więcej niż krótkie gatki. W takich okolicznościach przyrody to mógłbym, co tydzień sobie nieco policytować.  Pomyślałem wtedy nawet, że może właśnie dzięki takiemu luźniejszemu podejściu do numizmatyki, moje licytacyjne starania zakończą się w końcu jakimś drobnym sukcesem. Zatem strategia, jaką reprezentowałem w to niedzielne popołudnie była prosta – grunt to relaks oraz dobra zabawa i choćby nie wiem co, to dziś nie „puszczą mnie w skarpetkach”- bo przezornie, byłem na bosaka J.

I się zaczęło, poszły konie po betonie. Już sam początek miałem udany. Okazało się, że pierwsza moneta, która obserwuję nie zyskała sobie grona internetowych wielbicieli i tak nieoczekiwanie szybko stałem się nowym właścicielem ciekawej dwuzłotówki z 1768 roku. Ten pierwszy sukces nieco uśpił moja czujność i dalej już nie było tak łatwo. Pan Damian w internecie z każdą chwilą tracił głos na artykułowaniu kolejnych kwot a grono moich zdobyczy zupełnie się nie powiększało. Druga z ośmiu obserwowanych, dwuzłotówka z 1770 roku nie powiększyła mojej kolekcji. Muszę powiedzieć, że z nieznanych mi teraz przyczyn w ostatniej chwili zdecydowałem żeby jej nie licytować, uznając kwotę 700 złotych za wystarczający powód do tego, aby jej nie przebijać i tym samym mimo atrakcyjnej ceny nie włączyłem się do walki. Zbierałem siły na kolejne oferty. I teraz dochodzimy do pierwszej z monet, które chciałem naprawdę kupić. Dwuzłotówka z 1772 ruszyła z kopyta, cena szybowała i szybowała a ja nie włączałem się do gry czekając na to, do jakiego poziomu dojdzie, kiedy już sytuacja się nieco uspokoi. Na moją zgubę cena zatrzymała się na poziomie, którego nie mogłem i nie chciałem zaakceptować, stąd z ogromnym żalem zmuszony zostałem do opuszczenia kolejnej licytacji. Liczyłem się co prawda z porządnym wydatkiem, jednak w moim mniemaniu cena tej dwójki już dawno przestała być rozsądna. A może się nie znam J. W każdym razie temat z mojej strony do poprawy. Kolejna była dwuzłotówka z feralnego rocznika 1777. Nawet chciałem ją kupić, jednak znów uznałem, że cena, jaka osiągnęła jest adekwatna i jakoś nie miałem spinać się by kupić akurat tę monetę. W końcu zostały mi jeszcze do „ubicia” obserwowane półzłotki.

Pierwszy dwugrosz, ten z 1766 był tylko rozgrzewką. Obserwowałem licytacje przygotowując się do najważniejszej batalii. Szybko poszło i prowadzący rozpoczął sprzedaż rocznika 1772. Jak w każdej z aukcji miałem swój tajny limit, do którego byłem zdecydowany licytować i dodam, że nie był to limit mały. Wprost przeciwnie byłem zdecydowany na walkę do pewnych, całkiem poważnych jak na ten nominał granic. Jednak moneta z 1772 szybko przebiła moją „linię oporu” i znów zostałem z niczym. Obserwowałem jak przebiega licytacja, jak nabiera rozpędu a potem zwalnia a w końcu jak dogorywa i rzuca się jak ryba wyciągnięta z wody na brzeg, na początku gwałtownie a potem coraz wolniej i wolniej… To był opis przyrody J. Wracając do rzeczywistości, nie przebiłem i nic się nie stało. Przyznam, że akurat z trzech półzłotków ten rocznik interesował mnie najmniej. Kupiłbym go gdyby cena była atrakcyjna, a tak tylko zyskałem pewien punkt odniesienia do kolejnych monet, które interesowały mnie szczególnie. Pierwsza z nich zaczęła się podobnie jak poprzednia od gwałtownego skoku w górę. Cena półzłotka z 1779 roku bardzo szybko pokonała barierę 2 tysięcy złotych i tylko nieco zwolniła mijając ten poziom. Potem już tylko małe szachy, podbijanie z lekkim opóźnieniem. Połówki kwot i takie tam zagrywki. Dość powiedzieć, że moneta jest moja J.  Nieco rozochocony zdobyczą z rozpędu wpadłem do licytacji rzadkiego półzłotka z 1781. Liczyłem, że kwota zatrzyma się w okolicach 1500 złotych, jednak to zdecydowanie nie był mój dzień, jeśli chodzi o przewidywanie cen. Widocznie wielu amatorów monet polski królewskiej miało podobne plany i trzeba było stoczyć bój na wyższym poziomie bankowości. Nie odpuściłem do końca. Ubiłem trzecią i jak Lewandowski zdobyłem swojego numizmatycznego hattricka. Stad właśnie tytuł dzisiejszego artykułu, przez chwilę byłem jak numizmatyczny RL 9. Poniżej podsumowanie mojego udziału.

Wszystko się wydało, a co tam w końcu to nie żadna tajemnica, bo nie wiadomo tak do końca czy chwalę się czy się raczej żale J. Wszystko na sprzedaż – są ikonki, są kolorki – każdy może sobie sprawdzić jak mi poszło. To, co mnie w tym wszystkim cieszy, to 100% skuteczność, trzy razy włączyłem się do licytacji i wszystkie je wygrałem. To już coś, ale czy było warto?  Odpowiedź dla miłośnika monet SAP jest prosta, TAK. Każdy z moich nowych nabytków okazał się być w rzeczywistości piękną zdobyczą. Monety odebrałem osobiście, gdyż jako osoba mieszkająca w okolicy (polecam Pragę Południe) mam do gabinetu odległość można rzec - spacerową. Zawsze, kiedy kupowałem coś w GNDM lubiłem sam odbierać monety i przyznam, że ostatnio przeszkadzało mi wyłączenie tej możliwości. Dobrze, że aukcjoner i na tym polu wraca do dobrej tradycji. Ciekawe tylko, czy na stałe? Jako bonus dodam, że odbierając swoją zdobycz miałem okazję porozmawiać chwilę z Panem Damianem i wymienić opinie o zakończonej aukcji oraz usłyszeć nieco o planach na przyszłe imprezy. Jak przystało na polowanie, na zakończenie powinien sfotografować się ze swoją zdobyczą. Poniżej prezentuje zbiorcze zdjęcie moich nowych nabytków.

Nie mam wątpliwości, że kolejne aukcje GNDM będą również udane, żeby nie powiedzieć, że będą jeszcze lepsze. Doświadczenie uczy, że z reguły każda następna produkcja jest bardziej udana. Żeby daleko nie szukać, weźmy mój blog – pierwsze posty mimo tego, że delikatnie mówiąc były „romantycznie naiwne”, to i tak jako pewna nowość zyskały sobie miłe przyjęcie a nawet przychylne komentarze takich tuzów i idoli jak Panowie Chałupski i Janke. Teraz wydaje się, że wpisy są „nieco” dojrzalsze i bogatsze w informacje, jednak nadal znajdują grono czytelników, którzy kibicują moim staraniom. Przewiduję, że podobnie ( jak nie lepiej) będzie z przyszłymi imprezami organizowanymi przez gabinet Pana Marciniaka.  Ja w każdym razie będę im kibicował i pozytywnie motywował do tworzenia jeszcze lepszego produktu. Szczególnie teraz, kiedy już mam swoje trofea z pierwszej, historycznej aukcji, o której być może będę kiedyś po latach opowiadał wnukom pokazując im piękno monet SAP. Pozostaje teraz poczekać na następną imprezę GNDM, zarezerwować sobie czas we wrześniowy weekend lub złożyć wygodne „snajperskie” limity. Oby tylko oferta monet Poniatowskiego i budżet dopisały, bo emocji z pewnością nam nie zabraknie. To tyle na dzisiaj, do zobaczenia niebawem J.

W artykule wykorzystałem zdjęcia i opisy z 1 aukcji GNDM oraz grafiki wyszukane za pomocą narzędzia google grafika.

7 komentarzy:

  1. Monety SAP to nie moja bajka, ale czy do półzłotków z 1779 roku nie użyto przerobionych stempli z rocznika 1777 ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za komentarz i gratuluję spostrzegawczości - trafił Pan/Pani w punkt :-)
    Korzystając z ostatnich zakupów, już własnie powoli zabrałem się do pisania kolejnego artykułu i jest to dokładnie (przypadek? nie sądzę) wpis o 2gr z rocznika 1779!
    Będzie więc okazja żeby o tym szerzej opowiedzieć, a nawet dodać dla czytelników małą niespodziankę...

    Uprzedzając ewentualne pytanie. W lipcu planuje również wpis o drugim półzłotku, egzemplarzu z 1781, który ma podobną cechę i pewnie z racji swojej rzadkości nikt tego jeszcze konkretnie nie zauważył i nie poruszył. Ale cicho-sza, bo na teraz to jeszcze tajemnica :-) Nie będziemy psuć niespodzianki.

    OdpowiedzUsuń
  3. witam interesują mnie wiadomości na temat złotówki SAP 1795 wiem że jest to bardzo rzadko pojawiająca się moneta na rynku czy mógłby pan cos o niej napisać?Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie też ona bardzo interesuje, wciąż szukam egzemplarza do mojego zbioru :-)
    Kiedyś na pewno napiszę artykuł na blogu na ten temat, jednak trudno mi się teraz deklarować.
    Do jesieni mam już konkretnie zaplanowane tematy i pewnie musiałbym ją gdzieś zdobyć, żeby ten plan zmienić. Proszę śledzić wpisy, ilość nowych możliwości mi się zmniejsza i z każdym wpisem jestem coraz bliżej tej monety :-) Bede pamiętał, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam!
    Jestem pod wielkim wrażeniem Pana pracy nad blogiem.
    Monety SAP dodam do zbioru za rok na razie jest on rozplanowany, ale dzięki Pana pracy widzę, że będę miał co robić ;)
    Jedno mnie zastanawia... jak Pan oblicza nakład odmiany?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Monety są wdzięcznym tematem do bloga, ja pisze o okresie SAP ale praktycznie każdy inny temat z naszej historii można by ciekawie zilustrować numizmatami. Ciesze się, że chce Pan włączyć je do swojego zbioru, każdy kolejny amator monet ostatniego króla jest tu mile widzany.
    Jak obliczam nakład odmiany? Najlepiej przesledzic to na przykładzie jakiegos mojego wpisu.
    Wydawało mi się, że to jasne ale chętnie dojasnie bo to moja autorska-amatorska metoda.
    Jest kilka istotnych etapów, poniżej wymienię je po kolei:
    1) Zdobycie jak największej ilości monet do analizy (tak zwanej próby, glownie to oczywiście bedą zdjecia)
    2) Dokładna analiza monet (awers, rewers, rant) oraz ich podział na odmiany i warianty (opisanie różnic)
    3) Obliczenie ilości monet w danym wariancie/odmianie jakie wystąpiły w badanej próbie oraz ustalenie ich rozkładu % (do całości badanej próby)
    4) Ustalony rozklad % danej odmiany/wariantu, nastepnie odnoszę do znanego mi nakładu całego rocznika
    5) W ten sposób estymuję ilość monet jaka teoretycznie przypada na daną odmiane/wariant
    6) Następnie tą ilość monet odnoszę do skali rzadkości Emeryka Hutten-Czapskiego oraz do moich poprzednich analiz
    Łatwizna, trudniej wytłumaczyć niż zrobić :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo Panu dziękuję. Skorzystam z tej pomocy.
    Może kiedyś pójdzie mi to z taką łatwością jak Panu.

    OdpowiedzUsuń